top of page

Czym się Pani zajmowała przed 24.02?

Całe życie jestem w handlu. Przez jakiś czas byłam na bezrobociu, potrzebowałam odpocząć. 1.02.2022 wróciłam do pracy. 

 

Jak teraz z tą działalnością?

Nie kontynuuję. W Polsce pracuję w restauracji, pomagam w kuchni.

 

Jakie Pani miała plany na 24.02?

To urodziny mojej córki. Akurat miał być jej pierwszy jubileusz ‒ 10 lat.

 

Jak w rzeczywistości minął ten dzień? Jak minął czas przed wyjazdem z Ukrainy?

Obudził nas telefon taty, że zaczęła się wojna. Otworzyliśmy okno, ale u nas było cicho.  Miałam do pracy na 7 rano, wyszłam, patrzę ‒  na stacji benzynowej ogromna kolejka. Nie widziałam takich wcześniej. Zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że chyba rzeczywiście coś się stało. I tu zaczęły wyć syreny, było słychać wybuchy. Młodsza córka była razem z mężem za miastem u babci, a starsza została ze mną w mieście. Mąż przyjechał po nas. Praktycznie nic nie wzięliśmy ze sobą: pojechałyśmy w tym, w czym byłyśmy. Przeprowadziliśmy się za 25 km od Czernihowa. Myśleliśmy, że wieś im (red. rosyjskim żołnierzom) nie będzie potrzebna. Przebywaliśmy tam przez 9 dni. Bardzo było słychać wybuchy i widać, jak gdzieś na horyzoncie wszystko się pali. 9.03 obudziliśmy się wcześniej, niż zwykle. Tym razem myśliwce latały bardzo często i bardzo nisko. Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, kiedy to około 9 rano naszą wieś zaczęli ostrzeliwywać. Okoliczne wsie były okupowane, w naszej stacjonowali nasi wojskowi, a dookoła były wrogie wojska. Z każdej strony zaczęli nas bombardować. Tylko z jednej strony mogliśmy jeszcze wyjechać, ale tam ciągle były prowadzone ostrzały. Nastąpiła krótka przerwa w ostrzałach z tamtej strony przez około 20-30 minut. Znowu wsiedliśmy w samochód. Zdążyliśmy coś przekąsić i się przebrać. Szybko pojechaliśmy stamtąd. Na tej trasie nie było nikogo. Leżały porozrzucane części samochodów, opony… I nic więcej. Chociaż nasz cel był o 20 km od nas, nie jechaliśmy ‒ lecieliśmy, żeby jak najszybciej opuścić tamten teren. To były najdłuższe 15 minut w moim życiu. Pojechaliśmy niezbyt daleko, ale tam gdzie było trochę ciszej. Przebywaliśmy tam przez około tydzień. I znowu się zaczęło: samoloty myśliwskie i reszta. Postanowiliśmy pojechać dalej. Pojechaliśmy 150 km za Czernihów. Tam było bardzo cicho i spokojnie, ale po 2 tygodniach przyjechali nasi wojskowi. Nauczeni poprzednimi doświadczeniami, znowu wyjechaliśmy. To wszystko było straszne. Z każdą przeprowadzką myśleliśmy: ”Naprawdę, znowu?”. Dzieci się bały. Kiedy młodsza córka pytała o dźwięki na ulicy, czy to są nasi, odpowiadałam, że tak. W zasadzie nie wiedziałam kto to, ale te słowa ją uspokajały.

 

Kiedy i czemu zdecydowaliście się wyjechać z Ukrainy?

Podjęliśmy decyzję aby wyjechać, bo mieliśmy już dosyć ciągłych przeprowadzek. Mieliśmy dość szukania bezpiecznego miejsca w Ukrainie. Podróż do Polski rozpoczęliśmy 5.04, a granicę przekroczyliśmy następnego dnia.


 

Jak przekraczaliście granicę? Co wtedy Pani odczuwała?

Było bardzo ciężko. Razem z wolontariuszami jechaliśmy z Niżyna do Łucka. W Łucku nocowaliśmy w cerkwi. Stamtąd z rana nas odwieźli na granicę. Tam nasi celnicy dosadzili nas do samochodów, jadących na polską granicę.

 

Od razu pojechaliście do Gdyni?

Po przekroczeniu granicy trzeba było gdzieś przenocować, bo nie można było od razu pojechać w kierunku Gdyni. Następnego dnia pojechałyśmy do Warszawy i dalej już do Gdyni, konkretnie do mojej koleżanki. Czekali tam na nas, czekało na nas schronienie.

 

Jak Pani dzieci radziły sobie z tym wszystkim?  

Bardzo ciężko. Chłopak starszej córki został w Ukrainie. Młodsza spanikowana, bo nie ma taty obok. Było ciężko. Teraz już się trochę przyzwyczaiłyśmy. Dzieci poszły do szkoły. Nowe znajomości, nowe wrażenia. Uczymy się języka. Jest już trochę lepiej.

 

Jak minęła adaptacja?

Pomogła nam rodzina u której mieszkałyśmy. Oni też mają dzieci. Staraliśmy się wychodzić na spacery do parku, nad morze. Przez pierwsze dni na siłę wychodziliśmy i starałyśmy się przekierować uwagę na coś innego. Mieszkamy koło lotniska i do tej pory wzdrygamy się na dźwięki samolotu. Oczywiście, momentami tęsknimy za domem, ale czasu na smutek nie ma. Poza tym boję się teraz wracać.

 

Jakie miała Pani plany na tę wiosnę?

Planów było dużo. Mój mąż pracował w polu. Teraz ja mu nie pozwalam, bo u nas było dużo ostrzałów. Ogólnie pracować, w lecie pojechać nad morze. Dużych planów nie było, ale jakieś były.

 

A teraz Pani coś planuje?

Na razie planuję zostać w Polsce do września. Jeśli sytuacja w Ukrainie się zmieni, to wrócimy. W Czernihowie pozostało nasze mieszkanie, a to, w którym byliśmy po 24.02 ‒ zrujnowane. Trzeba będzie odbudowywać.

 

Co się zmieniło w Pani postrzeganiu świata po 24.02?

To, że żyjemy tylko raz. I to, że jeśli coś się postanowiło trzeba robić od razu, a nie odkładać na potem. 

 

Co Panią podnosi teraz na duchu i wprawia w dobry humor?

To, że dzieci są bezpieczne. Dla mnie to jest najważniejsze. Kiedy one się uśmiechają ‒  dla mnie to już szczęście.

 

Jak się układają relacje z Polakami?

Bardzo dobrze. Nawet kiedy starałam się o pracę nie mając potrzebnych dokumentów ‒ przyjęli mnie bez pytań. Postawili się w mojej sytuacji. Oni pomagają. To są wielcy ludzie. Jestem bardzo im wdzięczna za pomoc i wszystko, co robią dla naszego kraju.
 

P.S.:

Nie boję się tak o siebie, jak o dzieci. My chociaż trochę mieliśmy okazję pożyć i coś zobaczyć, a one… Najbardziej boję się o dzieci. 

bottom of page